wtorek, 28 października 2014

Lawenda dla serca i duszy

Książki to naturalnie nie tylko lekarze. Bywają powieści, które można by określić raczej jako towarzyszy podróży. Niektóre zaś są jak policzek. Inne z kolei kochają jak przyjaciółka, która okryje nas ciepłym kocem jesienią, kiedy nadchodzi nas melancholia. A niektóre... no cóż. Niektóre są jak różowa wata cukrowa, zamigoczą nam w głowie na parę sekund i pozostawią z niczym.
Książki od pewnego momentu stają się najważniejsze w życiu Jeana Perdu. Dzieje się tak z chwilą, gdy ten nie potrafi pogodzić się z nagłym rozstaniem, odejściem, pożegnaniem z kobietą. Właściciel Apteki Literackiej - małej, ale niezwykle bogatej i różnorodnej księgarni przypomina mi nieco Olivandera, sprzedawcę różdżek w świecie Harry'ego Pottera. Perdu - podobnie jak Olivander różdżki - książki dobiera do potrzeb, swoistych "właściwości", najskrzętniej skrywanych problemów swoich klientów. Uważa, że nie wszystkie książki są przeznaczone dla każdego. Jak sam jednak mawia "bujdą jest, że księgarze martwią się tylko o książki". "Lawendowy pokój" Niny George to powieść o dorastaniu dojrzałego mężczyzny. Nieco bolesnym dorastaniu polegającym na zrozumieniu przeszłości, pogodzeniu się z tym, co wydarzyło się dawniej, daniu sobie samemu zgody do przeżycia gniewu, pogodzenia z rozstaniem, wybaczaniu.
Czytałam tę książkę powoli... Nie chciałam i nie umiałam czytać jej szybko. Choć sam problem głównego bohatera był i jest mi obcy, utożsamiałam się z jego myśleniem, poczuciem samotności, wręcz odosobnienia, bycia otoczonym murem, który sam Perdu wokół siebie zbudował. Piękne wydawało się, kiedy stopniowo mur ten rozbierany był na części pierwsze. Czułam się tak, jakbym płynęła barką, przytulała koty - Kafkę i Lindgren, jakbym razem z bohaterem patrzyła we wschód słońca, na nowo odkrywała przyjaźń, miłość, bliskość innego człowieka. Także razem z nim pozwalałam sobie na odczucie złości i zniesmaczenia powierzchownością otaczającego świata. Całość przepełniona jest mnóstwem uczuć, zmysłowych wrażeń, zapachów, kolorów, smaków i przeplatana refleksjami/propozycjami wartych przeczytania książek, wśród których odkrywałam te, co są już za mną i przypominałam o tych, o których - nie wiedzieć czemu - zapomniałam.
Najwyższą wartością, z jaką ja zakończyłam czytanie "Lawendowego pokoju" było przekonanie, że nie zawsze i nie wszystko jest takim, jak się wydaje, bywa zaś, że wręcz przeciwnie - jest dokładnie takim, jakim to widzimy. Każdy z nas jest odpowiedzialny za decyzje, które podejmuje. Brzmi to jak zdarty slogan powtarzany w większości cytatów i książek z dziedziny tak zwanego "samorozwoju". Tu jednak ta refleksja nabiera rzeczywistego wymiaru. Opowieść o Jeanie Perdu to historia zwyczajna, prawdziwa i niezwykła w swojej zwykłości, bo jest historią ludzkich błędów, porażek, bezsilności, które niepotrzebnie mogą zaważyć na całym życiu. Tyle, że... nikt prócz nas samych nie miał szansy dać nam możliwości ich niepopełnienia. Nie wiem, jak Wy... ja pozostaję w błogim zapachu lawendy w środku siebie. Ze spokojem rozmyślam. Czekam na książki, które do mnie przypłyną. Na koty, które mnie uspokoją. Na decyzje, których jeszcze nie podjęłam lub których bałam się podjąć. Otwieram list, który od dawna (nieprzeczytany) leży w mojej szufladzie. Jeśli nawet będzie bolało, wiem, że warto ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz